Strzelec Białystok 4:7 Czarni Lwów

ZAPRASZAMY NA RELACJĘ CZARNYCH LWÓW Z FINAŁOWEGO SPOTKANIA ROZGRYWEK RETRO LIGI 2021! 

OD ZWICHROWANYCH CELOWNIKÓW DO WICEMISTRZA.

Mówi się, że “wczoraj” to już historia. Jest w tym niewątpliwie dużo prawdy i przedwczorajszy finał rozgrywek Retro Ligi do tej historii zdążył się już zaliczyć. Podobnie jak cały zakończony właśnie sezon 2021 roku był on szalony i emocjonujący, stanowiąc dobrą promocję przede wszystkim dla ligowych beniaminków.

Rozgrywana na boiskach gościnnych Siewierza oraz Żelisławic ostatnia kolejka nie mogła dać odpowiedzi na najważniejsze pytanie – kto będzie mistrzem? Tego znaliśmy już od poprzedniej serii spotkań. Była nim pierwsza z nowych drużyn rodziny Retro Ligi – Strzelec Białystok. Powiedzieć, że białostoccy Strzelcy przetoczyli się po lidze jak walec, to nic nie powiedzieć. Już wynik pierwszego meczu tej drużyny – zwycięstwo 6:0 na wówczas urzędującym mistrzem Lechją Lwów, robił piorunujące wrażenie. Do finałów, Białostocczanie zebrali skalpy wszystkich drużyn, z którymi się mierzyli. Końcowy sukces przypieczętowali zwycięstwem nad Hakoachem Będzin i choć mogłoby się wydawać, że na ostatnią kolejkę przyjadą głównie na dekorację, czuć było, iż ambicja każe im zapisać się w historii Retro Ligi jako pierwszy niepokonany w sezonie mistrz, który zebrał w trakcie gier wszystkie możliwe punkty do zdobycia.

Przyznać trzeba, że byłby to koronny dowód na hegemonię Strzelca. Pokaz bezwzględnej dominacji, wspominany przez lata nie tylko w Białymstoku. Trzeba było tylko pokonać na finiszu drugiego z tegorocznych beniaminków – Czarnych Lwów.

“Powidlaki” bezsprzecznie także mogli zaliczyć sezon do udanych, nawet nie stawiając się na boisku w Siewierzu. Ostatnie zwycięstwo nad WKS Kutno zapewniło im “pudło”, wynik jak na nową drużynę także godny pochwały, choć nie tak imponujący jak marsz po tytuł Strzelca. Otwartym pozostawało pytanie, na którym stopniu podium ostatecznie zameldują się Czarni. Na ostatniej prostej mogli bowiem stracić pozycję wicelidera na rzecz rywala zza miedzy – Lechji Lwów.

Czyż było potrzeba większej mobilizacji niż ta podszyta zarówno lwowskimi jak i dolnośląskimi podtekstami? Jak się później okazało, Lechja swój krok wykonała, pokonując 3:1 WKS Grodno i przed meczem Strzelca z Czarnymi rozsiadła się na fotelu wicelidera. Aby potwierdzić swoje aspiracje “Powidlaki” musieli zatem pokonać niepokonanego, świeżo upieczonego mistrza Retro Ligi. Nie urwać mu punkty. Pokonać go.

Mecz pomiędzy dwoma beniaminkami i nie bójmy się tego słowa sensacjami tegorocznego sezonu urastał więc do rangi szlagieru. Temperaturę spotkania podnieśli jeszcze dodatkowo Czarni, którzy spóźnili się na rozpoczęcie meczu ze względu na korek na autostradzie A4. Do gry musieli więc przystąpić niemalże z marszu, po błyskawicznej, parominutowej rozgrzewce.

“Retrolwowiacy” bardzo szybko poczuli smak finału i wpasowali się w oczekiwania zebranych kibiców, których znaczną część stanowili przyjezdni z Wałbrzycha. Już w 7. minucie meczu wybuch ich nieskrępowanej radości zapewnił Przemysław, młodszy z braci Koszyka, zdradzający niemniejszy talent snajperski co starszy Rafał. To z resztą jego podanie wykończył, otwierając wynik spotkania i rozpoczynając emocjonalny rollercoaster wszystkich zebranych na stadionie w Siewierzu.

Zaledwie parę minut później, po zagraniu ręką przez obrońcę Czarnych w polu karnym, arbiter podyktował rzut karny, który wykorzystał zawodnik Strzelca. Przypadkowy błąd nie podłamał jednak “Powidlaków”, którzy akurat do trwonienia przewag bramkowych, zdążyli przyzwyczaić swoich sympatyków.

W tamtej chwili nic jeszcze nie zapowiadało nadchodzącej w drugiej połowie strzelaniny. Obie drużyny grały rozważnie, skrupulatnie i metodycznie budując swoje akcje. Spotkanie pod tym względem stało na wysokim poziomie. Mogła podobać się kultura gry oraz próba realizacji pewnych treningowych czy meczowych zamierzeń taktycznych. Nikt kto przyglądał się grze z boku nie mógł mieć wątpliwości, że zarówno Czarni jak i Strzelec mają na ten mecz jakiś zamysł i mniej więcej orientując się w swoich wzajemnych przewagach czy niedociągnięciach.

Koniec pierwszej połowy mógł stanowić tego potwierdzenie. Kiedy w 35. minucie po raz drugi na listę strzelców wpisał się Przemek Koszyk , Czarni z prowadzenia cieszyli się mniej niż pięć minut. Białostocczanie momentalnie wyrównali i do szatni zawodnicy schodzili przy wyniku 2:2.

Taki rezultat zdecydowanie najbardziej podobał się piłkarzom Lechji Lwów, którą utrzymywał na drugim miejscu i tytułem wicemistrzowskim. Wydawać by się mogło, że drużyny zarówno Czarnych jak Strzelca znalazły się w swoistym klinczu, gdyż żadna nie była w stanie wywalczyć w pierwszej części zdecydowanej przewagi, a jedynie dominować okresowo.

To co wydarzyło się w przerwie meczu w szatni “Powidlaków”, gdyby zostało gdzieś opatentowane mogłoby zrewolucjonizować branżę trenerów personalnych, gdyż kolejny raz zawodnicy Czarnych wyszli na drugą połowę napakowani jak kabanosy. I podobnie jak w spotkaniu z WKS Kutno, pierwszy kwadrans po wznowieniu gry był piłkarską poezją.

Sygnał do rozpoczęcia strzelaniny dał Wieczorek, kończąc jedną z piękniejszych akcji całego zespołu w tym meczu. Dosłownie parę minut później na listę strzelców wpisał się Rafał Koszyka, absolutnie fantastycznym uderzeniem po długim słupku, podkręcając piłkę tak kunsztownie, że wpadła ona do bramki, choć wydawało się że minie ona ją o parę centymetrów. Choć jeszcze nie opadły emocje po doskonałym strzale Koszyki, już Danielak dołożył swojego gola i na tablicy wyników ukazał się wynik 5:2 dla Czarnych.

Trudno określić to inaczej jak pokaz siły ofensywnej drużyny ze Lwowa. Z bardzo wyrównanego spotkania, dosłownie w kilkanaście minut, kiedy piłka jak po sznurku wędrowała od nogi do nogi “Powidlaków”, mecz zmienił się w festiwal strzelecki. Gdyby tylko taka skuteczność towarzyszyła zawodnikom w pierwszym spotkaniu z WKS Łowicz…

Po tym morderczym wypunktowaniu niemal każdego błędu przeciwnika, Czarni wyraźnie spuścili z tonu, co wykorzystał Strzelec. Najpierw kolejna ręka i rzut karny dał mu możliwość na strzelenia gola na 5:3. Chwilę później, już z akcji szans Krawczyńskiemu nie dał napastnik z Białegostoku, a przewaga wypracowana na początku drugiej części, zredukowana została do zaledwie jednej bramki. Było 5:4, kiedy rozpoczynał się ostatni kwadrans spotkania.

W momencie gdy ławka rezerwowych Lwowian oraz ich kibice zmagali się z palpitacjami serca, w Czarnych wstąpił jakby nowy duch. Zwycięstwo w tym meczu było już za blisko, aby rozstać się z nim w tak pechowych okolicznościach. Stąd końcówka należała już bezapelacyjnie do nich. Na 6:4 podwyższył Danielak. Następnie wynik spotkania ustanowił Przemek Koszyka, kompletując w tym meczu hat-tricka i udowadniając Wieczorkowi, że jest to w ogóle możliwe. To był koniec. Czarni odnieśli tego dnia zwycięstwo 7:4 nad niepokonanym Strzelcem Białystok i zapewnili sobie tytuł wicemistrza rozgrywek Retro Ligi sezonu 2021.

Na szczegółowe analizy i wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas, tym niemniej należy już teraz napisać parę słów o tym czego świadkami a my uczestnikami byliśmy. Drużyna Czarnych Lwów, powstała nieco ponad 10 miesięcy temu z inicjatywy i pomysłu obecnego prezesa Rafała Lewandowskiego. Wykuwała się w znoju i wśród niemałych poświęceń ludzi ją stanowiących. Kiedy obejrzy się zdjęcia z pierwszego meczu w styczniu z Podgórzem Wałbrzych widać tam, że poza pożyczonymi wówczas koszulkami retro-reprezentacji. żaden z zawodników nie miał odpowiedniego wyposażenia. Jednak już po siedmiu miesiącach w rozgrywkach zadebiutował całkowicie ukompletowany zespół. Zarówno stroje jak i przede wszystkim buty czy pojedyncze gadżety z herbami zawodnicy zakupili sami z własnych pieniędzy. Było to o tyle istotne, że idea przywrócenia polskiej pamięci Czarnych Lwów połączyła w Wałbrzychu i okolicach ludzi niekiedy bardzo odmiennych, o różnych zainteresowaniach, doświadczeniach czy priorytetach. To mogło się nie udać. Bardzo wiele podobnych inicjatyw już na tym etapie rozkłada się i rozsypuje, gdy mija początkowy entuzjazm.

Z “Powidlakami” nie było inaczej. Rotacja w zespole była od początku duża. Treningi czy składki odpuszczane, zapał przygasał. Lecz jednocześnie do tych procesów pomiędzy trzonem zespołu rodziło się coś w rodzaju sportowej i ludzkiej chemii. Coś, co może się wykształcić jedynie w pewnych określonych sytuacjach. Dzisiaj w rozmowach, fejsbukowych opisach czy relacjach, pojawia się już nawet nie hasło zespół, kolektyw czy ekipa, a… Rodzina. To bardzo budujące zjawisko, które w jakimś stopniu tłumaczy to na co zwracali uwagę wszyscy nasi przeciwnicy w tym sezonie – gigantyczną determinację oraz serce do walki.

Czarni wracają więc na sportową mapę Polski po 1945 roku ze sporym przytupem, a mieszkańcy Wałbrzycha z powodzeniem weszli w buty braci Bilorów, Rochusa Nastuli czy Jana Drapali. Odnaleźli w swoim wałbrzyskim charakterze wiele cech wspólnych z tym lwowskim. Za to wszystko czego dokonali należy im się olbrzymi szacunek.

Co zapamiętamy z tego sezonu?

Krzyczącego niemal bez przerwy na boisku w pierwszych spotkaniach prezesa Lewandowskiego, który w ostatnich kolejkach zamienił się w oazę spokoju i pewności.

Fenomenalne parady Mateusza Krawczyńskiego, który pomimo faktu, że przegrał konkurs na najlepszego bramkarza ligi zaledwie jedną bramką, nas swoimi interwencjami po prostu utrzymywał w grze. I to w momentach kiedy wydawało się, że już po wszystkim. Jego rozmowy motywacyjne przed meczami to już legenda. Kiedy widzicie na boisku szarżujących jak byki zawodników Czarnych, ignorujących ból czy zmęczenie pomimo krwawych ran albo odwodnienia, to Jego sprawka.

Absolutnie wspaniałej urody trafienia naszego najlepszego żądła – Rafała Koszyki, którego brat najwyraźniej ulepiony jest z tej samej gliny i jeszcze parę razy ucieszy nas wszystkich.

Siejących spustoszenie na skrzydłach Wieczorka (darujemy mu póki co tego hat-tricka) i Marczaka.

Strzelającego wspaniałą bramkę w Będzinie Damiana Wiśniewskiego.

Orających w obronie Mikołajczyka i Stawianego pod profesorskim wręcz okiem Roberta Rzeczyckiego, człowieka za sprawą którego nasza obrona stała się jedną z najsolidniejszych w lidze.

Ściągającego kaszkiet do główki Dariusza Kalisza, naszą “powidlacką” dobrą duszę i emanację team spirit.

Emanującego spokojem i pewnością Pietrzaka, na którym najwyraźniej choćby i sam Romario w przeciwnej drużynie nie zrobiłby wrażenia. “Są do zrobienia”. I rzeczywiście byli:)

I wiele, wiele innych obrazków, pamięciowych stopklatek, które zostaną z nami na zawsze.

A to dopiero pierwszy sezon.

Lwów ma swojego wicemistrza, ale zdobyli go Wałbrzyszanie.

Strzelec Białystok – CZARNI LWÓW 4:7

Bramki: P. Koszyk 7′, 35′, 84′, Wieczorek 52′, S. Koszyk 55′, Danielak 62′.